Adrian Tinniswood
Zamówione w Świecie Książki. Czytaliście? Polecacie? Już wkrótce recenzja ! Windsorowie to moja pasja !
sobota, 30 listopada 2019
wtorek, 26 listopada 2019
Nowe książki już do mnie jadą !
A oto, co zamówiłem dziś w empiku: Moje pasje historyczno - genealogiczne:
oraz - Czytaliście może?
poniedziałek, 25 listopada 2019
Dalszy fragment Wielkiego Oczekiwania - Adelajda Pent.
źródło zdjęcia: Antyradio.
Adelajda Pent. To moja odległa pra - przodkini. Była arianką i astronomem amatorem. Sama zarządzała dworkiem na Wzgórzu. Z oddali obserwowała płonące kalwińskie i ariańskie zbory. Pożoga wojenna ominęła jednak Werów. W salonie na parterze był jej autoportret. Wysoka, chuda, koścista, z zapadniętymi kościami policzkowymi, prawdopodobnie o piwnych oczach. Wszystko - jak to Arianie- rozdała mieszkańcom Werowa i okolicznych wiosek. Biegle posługiwała się łaciną i greką. Nawiązała kontakty z wieloma myślicielami z Zachodu Europy. Była też - tak jak i Ja - odludkiem. Co ciekawe - nie zachowały się żadne jej listy ani jej pamiętniki. W dolinie Nowej Rzeki - był maleńki domek, w którym mieszkał Joachim Ferrum - miejscowy alchemik i astrolog. Wspierała go hojnie, chociaż - jak to wszystkim Arianom - nie zależało jej na pieniądzach ani na żadnych wartościach materialnych. Lubiła go odwiedzać zwłaszcza latem. Dolina Nowej Rzeki działała na Adelajdę uspokajająco. Rodzina jej - bliższa i dalsza - była rozproszona. Nocami - zgodnie z miejscowymi legendami - zajmowała się astromancją - czyli wróżeniem z układu gwiazdozbiorów. Jak wspomniałam - miejscowa ludność stworzyła o prapraprababce wiele pięknych legend. Rok 1660. Bardzo niespokojne czasy. Za sobą miała cały majątek. Niewiele wiadomo o mężczyznach z jej życia- poza moim praprapradziadkiem Michałem, którego poślubiła około 1655 roku. Szybko owdowiała - zostając z dwójką dzieci - Marianną i Aliną. W Dolinie Nowej rzeki był także maleńki zborek ariański, w którym - co niedziela - gromadziła się ludność z okolicznych wiosek i Werowa. Kwestie religijne bowiem w tamtym czasie - nie były nikomu obojętne.
Adelajda Pent. To moja odległa pra - przodkini. Była arianką i astronomem amatorem. Sama zarządzała dworkiem na Wzgórzu. Z oddali obserwowała płonące kalwińskie i ariańskie zbory. Pożoga wojenna ominęła jednak Werów. W salonie na parterze był jej autoportret. Wysoka, chuda, koścista, z zapadniętymi kościami policzkowymi, prawdopodobnie o piwnych oczach. Wszystko - jak to Arianie- rozdała mieszkańcom Werowa i okolicznych wiosek. Biegle posługiwała się łaciną i greką. Nawiązała kontakty z wieloma myślicielami z Zachodu Europy. Była też - tak jak i Ja - odludkiem. Co ciekawe - nie zachowały się żadne jej listy ani jej pamiętniki. W dolinie Nowej Rzeki - był maleńki domek, w którym mieszkał Joachim Ferrum - miejscowy alchemik i astrolog. Wspierała go hojnie, chociaż - jak to wszystkim Arianom - nie zależało jej na pieniądzach ani na żadnych wartościach materialnych. Lubiła go odwiedzać zwłaszcza latem. Dolina Nowej Rzeki działała na Adelajdę uspokajająco. Rodzina jej - bliższa i dalsza - była rozproszona. Nocami - zgodnie z miejscowymi legendami - zajmowała się astromancją - czyli wróżeniem z układu gwiazdozbiorów. Jak wspomniałam - miejscowa ludność stworzyła o prapraprababce wiele pięknych legend. Rok 1660. Bardzo niespokojne czasy. Za sobą miała cały majątek. Niewiele wiadomo o mężczyznach z jej życia- poza moim praprapradziadkiem Michałem, którego poślubiła około 1655 roku. Szybko owdowiała - zostając z dwójką dzieci - Marianną i Aliną. W Dolinie Nowej rzeki był także maleńki zborek ariański, w którym - co niedziela - gromadziła się ludność z okolicznych wiosek i Werowa. Kwestie religijne bowiem w tamtym czasie - nie były nikomu obojętne.
środa, 6 listopada 2019
Fragment piszącego się "Wielkiego Oczekiwania".
źródło zdjęcia: Wikipedia.
Do Werowa przybyłam 1 lipca
2000 roku. Swoim małym, wysłużonym już seicentem. Od ponad roku,
po ukończeniu filologii polskiej pracowałam w korporacji w Wielkim
Mieście, 50 kilometrów od Werowa. Dało mi to mocno w kość,
zwłaszcza Pan Wszystkowiedzący, mój szef. Mam 30 lat i życie za sobą. Werów to
wioska położona w dolinie Nowej Rzeki i na Pagórku. Na Pagórku
właśnie znajduje się dworek mojej rodziny.
Nazywam się Daniela
Werowska i przybyłam do swej rodzinnej miejscowości.
Moi rodzice i brat są za
Wielką Wodą. Zostałam sama, z planami, marzeniami i podejrzeniem
raka piersi. Jestem po biopsji. Wynik 18 sierpnia. Guz wyczułąm po
kąpieli w swoim wielkomiejskim mieszkaniu. Palę papierosy i
uwielbiam sherry. Chciałam uczyć polskiego, jednak nigdzie nie było
miejsca dla mnie.
Uwielbiam przyrodę. W
Werowie mamy dworek na Pagórku i przylegającą do niego olbrzymią
łąkę w Dolinie. Zostałam zwolniona z pracy. Przezyłam mobbing.
Podobno jestem inteligentna a takich ludzi się nie lubi.
Przynajmniej w Kraju Wapieni. W Kraju Lessów jest inaczej. Półtora
miesiąca oczekiwania . Na wyrok być może. A do mężczyzn nie mam
szczęścia. Żadnego. Dlatego od pięciu lat jestem sama.
Dworek był w czasach PRL –
u muzeum, w 1990 roku władze Nowego Kraju nam go zwróciły.
Uwielbiam patrzeć w księżyc i nocne rozgwieżdżone niebo. I
uwielbiam Perseidy. Wtedy to idę obserować spadające gwiazdy na
łąkę. Mam problemy z zębami. Interesuję się też astrologią.
Jestem szatynką i mam piwne
oczy. Noszę okulary, szkieł kontaktowych nie toleruję. Zostałam
sama. A w Werowie nie byłam od roku.
Jaki piekny tu krajobraz!
Dworek jeszcze wymaga remontu, tylko parter nadaje się do
zamieszkania.
Wśród swoich przodków mam
Adelajdę Pent – ariankę, która zajmowała się astrologią i
astronomią. Obroniła wieś przed tumultem rozwścieczonej armii
wroga zza morza.
Nurtuje mnie sąsiadka
dworku – Zielarka. Magister farmacji, która choć leciwa, nadal
nie może zapomnieć jednej rodzinie wydania swego narzeczonego Żyda
o imieniu Samuel na śmierć. Zrobiły to dwie miejscowe rodziny.
Sama nie rozumiem, dlaczego nie zmieniła miejsca zamieszkania.
Werów jest piękny latem.
Latają tutaj nocami sowy i nietoperze. Miałam okazję na literacką
karierę, jednak ją zaprzepaściłam. Podjechałam pod dom. Ogród
zarośnięty, ale dom utrzymywała w czystości Pani Czyściocha.
Rodzice suto jej płacili. Wysoka blondynka o zielonych oczach,
niezmiennie szczupła i wesoła. Przywitałyśmy się i weszłyśmy
do salonu. Od razu zwróciłam uwagę na portret praprababki
Adelajdy. W salonie mieliśmy bowiem galerię portretów. Salon także
służył za jadalnię. Podejrzewam u siebie żydowskie pochodzenie.
Mój ojciec i brat wyglądamy tak samo. Wszyscy mi zazdroszczą
oliwkowej karnacji – wystarczy, że przejdę się po mieście i już
jestem opalona. Uwielbiam jednak noc. Jestem Dzieckiem Nocy. Lipiec
zapowiadał się słoneczny. Po obiedzie zeszłam w Dolinę, do
uroczego domku w którym przechowywano różne stare graty. To tutaj
w dzieciństwie uciekałam , gdy mi było źle. Tendencje do depresji
miałam od dziecka. Pani Ewa, czyli Czyściocha rozpłakała się,
gdy jej powiedziałąm o podejrzeniu nowotworu. Zapytała, czy mam
dobrego onkologa. Odparłam, że tak. Pani Ewa na noc wracała do
siebie. Uwielbiałam ciszę i samotność. Dworek był położony na
Pagórku z dala od drogi. I Wymagała remontu. ZA rok zza Wielkiej
Wody mieli przybyć rodzice i brat. Brat był psychoanalitykiem. Jako
ten najmocniejszy w rodzinie. Postanowiłam rozpocząć
psychoterapię. W Sąsiednim Mieście. Wybór padł na
psychoanalityka Arona Szewskiego. Nieodgadnionego bruneta w średnim
wieku. Był bardzo tajemniczy w czasie rozmowy telefonicznej. Poza
stanami lękowymi łapią mnie zaburzenia odżywiania. Lekarz
rodzinny przepisuje mi Xanax bądź Hydroksyzynę. Jestem
nieodgadniona. Sama, bez mężczyzny. Z dwoma chorobami. Albo i
trzema. Uwielbiam papierosy, zwłaszcza mentolowe. Jestem domatorem.
W szkole nie czyniono mi złośliwości z powodu szlacheckiego
pochodzenia. Nigdy się nie wywyższałam, chociaz z czasem nauczyłam
się wyżej podnosić głowe.
Jestem odludkiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)